Marzenie

Całe życie marzysz o maine coonie. To "całe" oznacza moment, gdy kiedyś tam, dawno temu, zobaczyłaś gdzieś zdjęcie cudownego, wielkiego kota z pędzelkami na uszach i puchatym ogonem, a potem 40 razy sprawdziłaś, że to nie ryś, a domowy kot, tyle że nadnaturalnej wielkości. No więc całe życie marzysz, a jednocześnie wiesz, że pewnie nigdy nie będziesz go miała, bo w domu już dwa koty, a do tego co jakiś czas dochodzą na wychowanie "tymczasy" małolaty, które trzeba odchować i znaleźć im dom. Do których wstajesz po nocach na karmienie i jeździsz z nimi do pracy (bo zadatek na kota musi jeść co 3-4 godziny, w końcu to dziecko). Jako kocie nosidełka świetnie sprawdzają się np. koszyki po święconce.

No, ale maine coon siedzi w głowie. Podtykasz kolejne zdjęcia mężczyźnie: "Zobacz, jaki cudny, no zobacz..". "Aha, ładny". "Jak ładny - cudny!" "No, fajny". I znów mija trochę czasu.
Po drodze umiera ci twój ukochany kot, który przeżył z tobą pół życia, najważniejsze zawirowania i kilka przeprowadzek. Zostaje jedna kocia sierota, odchowana przez kota, który już za tęczowym mostem. Obiecujesz sobie, że już nigdy więcej, bo ból jest za duży. Rok żałoby, bierzesz z ulicy kolejną sierotę. Znów są w domu dwa, znów jest normalnie.


Wyjeżdżacie na weekend do pięknego uzdrowiska. I to twój mężczyzna widzi na spacerze plakaty zapraszające na wystawę kotów. "Chodź, kociara, zobaczymy". Idziemy, podziwiamy. Persy, bengale, brytole. No i maine coony. "Agnieszka, co to są za koty?" "No jak to. Tysiąc razy ci pokazywałam". "Niemożliwe, pamiętałbym. Cudne..." Stoi przed klatkami i wgapia się jak cielę w malowane wrota. On, który kocha psy, a kotów się (opornie) uczy. Ma oczy okrągłe prawie jak rodowodowy maine coon i zachwyt wymalowany na twarzy.

Wracamy do Warszawy. Życie toczy się niby normalnie, tylko co jakiś czas widzę w jego komputerze zdjęcia... maine coonów. Ale jeszcze niczego nie podejrzewam, Nawet, gdy pokazuje mi konkretną fotkę i pyta: "A ten? Jak ci się podoba?" Durne pytanie. Podoba się. Absolutnie mi się podoba. Od różowobrązowego noska po pędzelki na uszach i koniec ogona. Mija jeszcze parę dni i nagle komunikat: "Wieczorem będę zajęty, umówiłem się z Oskarem". Z Oskarem, dobra. Jestem zaganiana, dopiero po paru godzinach dociera do mnie, że przecież on, że my - nie znamy żadnego Oskara.



Wszystko się wyjaśnia, gdy otwiera mi drzwi. Trzyma Oskara w objęciach. Minę ma uszczęśliwioną, Oskar - niepewną i zaciekawioną. Ja - nie wiem, co powiedzieć. Wszystko przewidziałam, ale nie to, że akurat on - on! - przyniesie do domu kota. Moje marzenie. Że zdobędzie go, przekonując niemal cudem właścicielkę podwarszawskiej hodowli (pani Wioletta ma dobry zwyczaj, by nie sprzedawać kotów w prezencie - wszyscy wiemy, co się czasem dzieje z nietrafionymi, żywymi "prezentami").



Tak właśnie w naszym życiu pojawił się Tybald.






#koty #zycienakocialape #blog #zwierzęta #gozdyra #mainecoon #mco #tybald #marzenie




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty